Alexa H NDE
|
OPIS DOŚWIADCZENIA:
1973. Właśnie trwał poród mojego drugiego dziecka, który
rozpoczął się po długim i gorącym tygodniu. Byłam zmęczona, bo
brakowało mi snu, a cały poród nie szedł tak jak trzeba.
Jakakolwiek próba zrelaksowania się nic nie dawała. W chwili
wolnego czasu zadzwoniłam do naszego kościoła by poprosić o
modlitwę za siebie podczas środowego nocnego spotkania
modlitewnego. Znajomi ze szkoły rodzenia, do której chodziliśmy
przyszli z kamerą by kręcić całe zdarzenie! Wpadli oznajmiając "Mamy
dobry materiał!"
Jakbym o to dbała! Jedyne, czego pragnęłam to by dziecko
wreszcie ze mnie wyszło! Puls dziecka osłabiał się, więc
mieliśmy w sam raz czasu na znieczulenie po wejściu na salę
porodów. Po chwili bum i wyskoczył! Był "niebieskim"
chłopczykiem, szyjka cała owinięta kilka razy pępowiną. Był dość
aktywny kiedy był we mnie, a teraz miał kłopoty! Miał płyn w
płucach i ostrą żółtaczkę. Szybko zabrano go na oddział
intensywnej terapii. Spojrzałam w górę i w lustrach
umieszczonych na sali porodowej ujrzałam pełno krwi
lejącej się z łożyska. "Czy to moja krew?" spytałam. Krwotok nie
ustawał. Poczułam ogromne znużenie. Próbowałam ruszać ustami i
wdychać powietrze, lecz było to trudne. Czułam jak zimne "coś
złego" mnie pochłania. Lekarz zawołał "Tracimy ją". Słyszałam
jak pielęgniarka odczytuje moje ciśnienie krwi i ujrzałam jej
pełne nie dowierzania spojrzenie. Czułam jak życie ze mnie
wypływało. "Jezu," krzyknęłam, "mam nadzieję, że jesteś tym, w
kogo od tylu lat wierzę! Proszę zaopiekuj sie moim synem,
zaopiekuj się moją córeczką, tak ich kocham. Oddaję Ci swoją
duszę..." i nagle ... znalazłam się ponad swoi ciałem! Wydawało
się to najbardziej naturalną rzeczą na świecie!
Byłam sobie u góry, nad swoim bezwładnym ciałem, a mimo wszystko
czułam się wspaniale! Byłam SOBĄ, ciałem, osobowością, a na
dodatek nie czułam zmęczenia. Przyjrzałam się swojemu ciału.
Kurczę, nie wyglądałam tak źle! Całe życie byłam przy kości!
Zawsze porównywali mnie do mojej siostry (150 cm wzrostu, 45
kg)! Lecz tu wyglądałam całkiem normalnie. Widziałam, że nie
wyglądam jak swoje lustrzane odbicie. Moje ciało miało jakby
więcej wymiarów. Gdy tak analizowałam swoje ciało, cały czas
byłam świadoma tego, co dzieje się w sali porodowej. Wszyscy
byli strasznie zmartwieni! "Nie wyczuwam pulsu!", krzyknęła
pięlęgniarka. Była w szoku, moja ciąża była raczej normalna i
bez powikłań. “Gdzie defibrylator?” Nie wiedziałam co to
jest, ale brzmiało jak coś ważnego.
Smutno mi było, że tak się o mnie martwią, bo ze mną było
wszystko W PORZĄDKU! Nie martwiłam się, powtarzam NIE MARTWIŁAM
SIĘ o swoje nowo narodzone dziecko i córeczkę, bo wiedziałam, że
są w rękach Boga. Mój biedny mąż, którego wyprosili z sali, był
całkowicie zdezorientowany. Wiedziałam, że otrzyma on Niebiańską
Pomoc. Gdy to wszystko się działo, nagle Światło wypełniło salę.
Ręka lekarza była we mnie na głębokość, na której można by było
już nafaszerować indyka. Tymczasem światło było czyste,
olśniewające, lecz delikatne, radosne. Przenikało każdy zakątek
sali. Gdy tak wisiałam w powietrzy nad swoim ciałem, wokół mnie
znajdowały się jakieś istoty, widziałam je. Zapomnijcie o
aniołkach, to byli ogromni kolesie, wielkie i silne anioły
wiszące na jeszcze silniejszych skrzydłach. OOO, pióra,
pomyślałam sobie. Tak bardzo chciałam dotknąć tych skrzydeł.
Wydawały się tak miękkie. Już prawie chwyciłam jedno malutkie
piórko, ale...nie! Nie udało się. Zadaniem aniołów było
odeskortowanie mnie bezpiecznie (ale co mi groziło,
zastanawiałam się) przez tunel, który otworzył się przede mną.
Opuściliśmy salę i weszliśmy do tego tunelu.
Było tam bardzo ciemno, czarno. Ciała aniołów się lekko żarzyły.
Nie bałam się. Poruszaliśmy się w stronę światełka na końcu tego
tunelu. Towarzyszył nam chyba świst, ale nie do końca to
pamiętam, nie zdawałam sobie z niego sprawy. Tunel wyglądał,
jakby był zrobiony z części zespawanych ze sobą. Były to jakby
żółte płomienne pierścienie energii, które zauważyłam dopiero
WTEDY, KIEDY PRZEZ NIE PRZECHODZIŁAM. Pierścienie energii
wyglądały podobnie do pierścieni lub obręczy w tańcu Hopi,
ale z tego zdałam sobie sprawę parę lat później.
Gdy podróżowaliśmy tym tunelem, cały czas słyszałam jeden dźwięk.
Mogłam obserwować wszystko przed sobą i za sobą. Aniołowie
znajdujący się koło mnie zainteresowani byli tylko
doprowadzeniem mnie do tego światła. Czułam zupełny spokój,
czułam się "cała" i nie czułam bólu. Miałam na sobie coś w
rodzaju jasnoniebieskiej togi.
Gdy dotarliśmy do końca tunelu ujrzalam setki, tysiące
ludzi ubranych w zwykłe, białe ubranie. Każdy tam miał swój normaly
wygląd. Każdy miał na sobie złotą szarfę przewiązaną na
wysokości pasa. Nie widziałam tam żadnych dzieci, nie było też
wózków inwalidzkich czy czegoś podobnego. Wszyscy się uśmiechali
i zaakceptowali mnie taką jaka byłam w swojej ludzkiej formie, z
wszystkimi wadami! To spotkanie było radosne, a nie straszne.
Jezus stał po lewej stronie, a po prawej (chociaż tak na prawdę
kierunki nie istniały) stał Bóg. Do miejsca, w którym stał BÓG prowadziły
schody. A obok schodków w powietrzu wisiały małe istoty (aniołki
?) których skrzydła cały czas trzepotały. Istoty te przez cały
czas śpiewały. CHWAŁA, CHWAŁA, CHWAŁA PANU! CHWAŁA BOGU, KTÓRY
JEST ŚWIĘTOŚCIĄ, PRAWDĄ I MOCĄ. I tak cały czas... Tak bardzo
chciałam z nimi zostać. Moja dusza się radowała, byłam radosna,
a ta ISTOTA - BÓG - emanowała taką swiętością, że nie mogłam
spojrzeć w JEGO kierunku. To białe światło przenikało wszystko,
a w tym miejscu było szczególnie silne.
Pojawiło się podium, miałam na nim stanąć. Nagle znalazłam się w
czymś w rodzaju sali sądowej. Nim rozpoczął się przegląd, zdałam
sobie sprawę, że tłumy stojące "tam" słyszą i widzą wszystko i
poczują wszystko, co ja czułam na ziemi! Wszyscy czekali, nikt
nic nie mówił do mnie.
Pomimo, że obok mnie stał Jezus, pojawiła się też zła istota.
Rozpoczął się przegląd mojego życia. Wszystko, co pomyślałam,
zrobiłam, powiedziałam...każde uczucie nienawiści, pomoc okazana
innym, odmowa pomocy - wszystko ujrzałam w formie filmu. Jaka
okrutna byłam dla ludzi! Jak bardzo mogłam im pomóc, jaka skąpa
byłam w stosunku do zwierząt - TAK! Nawet zwierzęta mają uczucia.
Straszne było to oglądać. Upadłam na twarz czując wstyd.
Ujrzałam jak moje działanie, pomoc lub jej brak wpłynęło na
innych. Dopiero wtedy zrozumiałam, że najmniejsza decyzja wpływa
na świat. Na prawdę poczułam, że zawiodłam swojego Zbawcę.
Dziwne było to, że mimo tych złych uczuć przez cały czas czułam
ze strony Boga i wsystkich Innych współczucie i akceptację
swoich wad.
Podczas przeglądu, obok, stała ta zła istota. Spojrzałam nia
niego, był przystojny, nie był brzydki. Ciemne włosy, średniej
budowy ciała, ubrany w czarną togę owiązaną czarnym sznurem w
talii. Jego oczy przykuły moją uwagę. Były próżnią! Nie było
życia i dobroci w nich. Jego jedynym celem było posiadanie,
kontrolowanie mojej całej duszy. Skuliłam się ze strachu. Za
każdym razem jak popełniałam błąd, on się cieszył. Krzyczał :
"OOO!!! Widzisz jak nawaliła? Dlaczego nie mogła być lepsza?
Dlaczego nie pomogła? Powinna być UKARANA?" Czułam się
opuszczona. Moje kilka marnych dobrych uczynków było niczym
według boskich standardów. Na wszystko, co dostałam, zasłużyłam.
Wtedy wszystko się skończyło. Usłyszałam głośny głos wołający
"CZY JEST POKRYTA KRWIĄ BARANKA?" Odpowiedź: TAK!!!
Sala sądowa zniknęła, ta zła istota, Szatan, krzyczała, syczała
i skurczyła się znikając w mgnieniu oka! Wszystko zniknęło z
wyjątkiem Jezusa. Wpatrywał się we mnie z NIESAMOWITĄ MIŁOŚCIĄ!
Wyciągnął swoje przebite gwoździami dłonie, które mimo, iż się
zagoiły, cały czas miały na sobie ślady ukrzyżowania. To nie był
jakiś tam wątły Jezus. Był silny, miał szerokie ramiona, świecił.
Jego długie, białe włosy niczym były w porównaniu do jego
palących, kryształowozłotych oczu, które płonęły Czystością,
Radością, Determinacją. Otworzył usta, ujrzałam jego język i
usłyszałam jego głośny głos jakby pocią towarowy przejeżdżał z
wielką szybkością! Powiedział mi kim jest i że jest moim
pośrednikiem między mną a Ojcem. Upadłam w pokłonie dla niego. Z
radości płakałam jak dziecko. Zupełnie jak kobieta żyjąca w
dawnych czasach, chiałam Go dotknąć, ale dotknęłam tylko jego
szaty. Uśmiechnął się do mnie ze swojej wysokości - byłam
zadowolona.
Pojawiła się GIGANTYCZNA KSIĘGA ze złotymi brzegami. Ogromny
palec zaczął przerzucać jej karty. W księdze były imiona kobiet
i mężczyzn oraz ich dzieci. Obok imion daty śmierci osób, które
już umarły. Palec przesunął się do mojego nazwiska. Usłyszałam
głos "Czy to już jej czas?" Odpowiedź "Nie!" W mgnieniu oka
znalazłam się z powrotem w swoim ciele. Fuj, było takie gorące,
ciężkie i spocone. Zapomnij o ruszaniu pomyślałam sobie. Nawet
oddychać było ciężko. Czułam się jak tona cegieł. Łzy spływały
mi po policzkach, "chcę wracać" wymamrotałam. Pielęgniarka z
promiennym uśmiechem powiedziała "Witaj wśród żywych, na chwilę
cię straciliśmy. Wracać chcesz? A gdzie chciałabyś iść? Nie
chcesz zobaczyć dzidziusia?" "Z dzieckiem będzie dobrze,
powiedziałam, jest w rękach Boga, a ja chce wracać. Prosze
pozwólcie mi!" "Byłaś w tym miejscu gdzie wszystko jest białe?"
spytała. "Tak, odparłam". "Jest tak piękne jak mówią?" Spojrzała
na mnie i po cichu powiedziała "To już się u nas zdarzało. Mam
nadzieję, że się też tam dostanę.
Lekarz i pielęgniarki patrzyli na mnie zmarnowani jakby ktoś
przekręcił ich przez wyżymaczkę. Moje usta wreszcie zadziałały i
przeprosiłam za to, że ich trzymam przy sobie. Jak sparaliżowani
spojrzeli na siebie. Następnego ranka przeszedł do mnie lekarz i
złapał mnie za rękę. Byłam zaszokowana, bo wtedy to rzadko kiedy
lekarz miał czas dla pacjentów w ogóle.
>Po
cichu i spokojnie powiedział, że jak będę gotowa to powie mi co
się stało. Powiedział, że stracił mnie na chwilę, nawet dwa razy
kiedy leżałam na stole. Co? Ach to, odparłam. Złapałam się za
głowę, bo wszystkie wspomnienia do mnie wróciły. Po sześciu
tygodniach powiedziałam mu o tym co się stało, a on powiedział,
że już wcześniej siedem kobiet z mojego kościoła miało
identyczne przeżycia. Sześć kobiet z innych parafii też. Po TYM
CO MI POWIEDZIAŁ, poszłam na spotkanie modlitewne pewnego
wieczoru. Znalazłam wspaniałych ludzi, te kobiety na prawdę
potrafiły się modlić! Gdy skończyłyśmy tamtego wieczoru
spojrzały na mnie i powiedziały "Alexa, wyglądasz inaczej"
Powiedziałam im o swoim przeżyciu. Spojrzały na siebie i się
uśmiechnęły, to były ONE. Znalazły siebie i odnalazły też MNIE.
To było wspaniałe.
Nie otrzymałam żadnego
powołania po moim NDE. Po prostu wiedziałam, że mam wychowywać
swoje dzieci tak by były szczęśliwe, zdrowe. W mojej rodzinie
gdzie rozwody były na porządku dziennym to było wspaniałe. Moja
prababcia ze strony taty straciła swoje drugie dziecko, chłopca.
Zawsze czułam, że MÓJ synek jest kimś, kto tę tragedię ma
naprawić. Teraz jest duchownym i służy Bogu, a oboje moje dzieci
kochają Pana. Jestem BŁOGOSŁAWIONA.